niedziela, 18 października 2009

Flusso di coscienza w malignie



17 października 2009, po 23ej wieczorem

Nawet się nie spostrzegłam, a już minęło tyle dni od mojego ostatniego wpisu. Kilka całkiem udanych wieczorów i kilka całkiem słonecznych dni.

Dużo nowych twarzy;
nowe knajpki i bary i odrobinka nocnego życia;
chłodne poranki, kiedy para z ust unosi się do góry i ulatuje w górę, ku Alpom;
szare niebo i zdradliwe jesienne słońce, które nie ogrzewa od środka, ale daje wrażenie ciepła; lazurowe niebo lśniące w górze w kilka minut zmieniające humor na burzowy granat;
ostre powietrze kłujące jak igiełki;
zimne pomieszczenia bo sezon grzewczy jeszcze się nie zaczął;
ruchliwe ulice Udine, które zamierają po zmroku;
wycieczka do Triestu i Cividale z malowniczą doliną rzeki Natisone i zawieszonym nad nią kamiennym Diabelskim Mostem;
trattorie zamknięte w porze największego głodu i sklepy nie działające właśnie wtedy, kiedy jakaś rzecz jest Ci niezbędna;
uśmiechnięci sprzedawcy i uśmiechnięci- mimo wielkiego administracyjnego bałaganu-urzędnicy rozmawiający między sobą po friulijsku;
wystawa o Alcine de Gasperi w nieczynnym kościele San Francesco i zamknięte, puste i zamienione na sale koncertowo-wystawowe kościoły w ogóle;
samotne wyjście do kina na przepięknie kolorowy, krzykliwy film o Sycylii;
gwiazdy na nocnym niebie, te same co w domu i te same co zawsze, dające poczucie znajomego ciepła;
księżyc, zupełnie taki jak w Kazimierzu;
przeprowadzka do nowego mieszkania, pierwsza w życiu samotna i pierwszy raz w życiu wybrana samodzielnie i cudownie nowe poczucie względnego bezpieczeństwa i prowizorycznej stabilności;
obiady na studenckiej stołówce, gdzie za każdym razem głowię się nad włoskim podziałem posiłków na primo i secondo i ilością węglowodanów pożeranych przez tubylców;
wieczór z jedzeniem z różnych krajów i hiszpańskim calimocho;
poczucie, że po włosku można mówić gładko i bez zająknięcia;
różne akcenty i zabawne zająknięcia innych, niemieckie r i hiszpańskie h;
opuszczanie zajęć i notoryczne nie wstawanie rano i wewnętrzny głos usprawiedliwienia, że przecież to tylko Erasmus;
dające satysfakcję lekcje czeskiego i czeskiej literatury wyczekiwane od lat;
historia niemego kina, Eisenstein, Pancernik Potomkin i teoria montażu w wydaniu włoskiego profesora, który używa słownictwa, którego nie rozumiem i buduje zdania jak z książki;
wypożyczanie książek z biblioteki publicznej i związane z tym nieporozumienia i wmawianie mi, że mam dwie karty biblioteczne (może mam sobowtóra?);
błędy w moim nazwisku na każdym możliwym kroku, co za każdym razem każe mi myśleć, że chyba pochodzę z Chin lub Japonii;
Polska jako Repubblica di Polonia choć taki kraj chyba nie istnieje;
Friulijczycy dumni ze swego regionu-kraju i swojego języka niepodobnego do niczego i ich dziwne zapatrywania polityczne;
Benito na ścianach w barze i wino z nalepką z fuhrerem i figlio della lupa lub do wyboru z napisem non ho tradito (nie zdradziłem) i podpisem duce;
terre irredente w wydaniu włosko-polskim;
marketingowe zagrywki sprzedawców gubana cividalese czyli ciasta z nugatowo-migdałowo-piniowo-słodkim-ulepkowym nadzieniem;
rozmowy o przewodniku po restauracjach, w których nie należy bywać;
chleb pieczony przez sycylijskich chłopców z mąki przywiezionej prosto z gorącej Sycylii i duże ilości pomidorowej salsy;
wyczekiwanie przyjazdu i plany na przyszły miesiąc;
nocne Polaków rozmowy, lecz nie przy stole, ale przez ekranem komputera, małego magicznego pudełka, które łączy mnie ze światem i bez którego ciężko czasem żyć;
moje zmienne nastroje, płacze i histeria i brak porozumienia z drugą stroną magicznego pudełka;
tęsknota i myśli o pięknych zielono-brązowych oczach rozświetlających ciemności, oprawionych w długie rzęsy i wyraźnie zarysowane brwi;
zazdrość jak chwast pleniąca się w duszy;
chęć wywołania zazdrości głupio kiełkująca w głowie;
sny;
we śnie kot z kulawą łapką;
kot Franek śpiący ze mną i pachnący innym kotem;
gorączka opatulająca niczym koc i wysysająca energię;
odliczanie dni;
mijające dni;
wieczory i poranki;
śniadania i kolacje;
brak czasu na namysł i brak namysłu nad czasem;
czasem brak myśli w ogóle;
myśli ograniczone do przeżycia w obcym mieście i brak wygórowanych ambicji;
ambicje i wyrzuty samej sobie;
uśmiech od ucha do ucha kiedy są ludzie dookoła;
ludzie dookoła;
wspólne zwiedzanie, wspólne zakupy, wspólne podróżowanie;
marzenia;
17 dni w Udine jak trzy miesiące w domu, intensywność, kolory, szarości, odcienie;
17 dni w Udine.





4 komentarze:

  1. Muszę w punktach, bo się zgubię:
    1."wystawa o Alcine de Gasperi w nieczynnym kościele San Francesco i zamknięte, puste i zamienione na sale koncertowo-wystawowe kościoły w ogóle;" mnie na przykład to smuci.
    2."opuszczanie zajęć i notoryczne nie wstawanie rano i wewnętrzny głos usprawiedliwienia, że przecież to tylko Erasmus" doskonale rozumiem, choć mój wewnętrzny głos mowi - to tylko studia, albo zdrowie jest ważniejsze, a niedobory snu powodują choroby.
    3."dające satysfakcję lekcje czeskiego i czeskiej literatury wyczekiwane od lat" to trzeba do Włoch żeby z sąsiadami gadać po ichniemu? :)
    4.Julka tęsknię. To głupie, że wyznaję Ci to dopiero jak jesteś tam.

    OdpowiedzUsuń
  2. jesien to kraina melancholii,nawet jesli przebija przez nia pozytyw. tesknie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, może nie powinien Cię chwalić własny ojciec, ale powiem Ci, że pięknie potrafisz swoje wrażenia, odczucia i uczucia ubrać w słowa. Chyba nie wiedziałem, że mam taką córkę - poetkę. Nawet jak się siedzi przed komputerem i czyta twój blog, to można sobie wiele wyobrazić. Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Tomaszu, taką córkę to nawet chyba trzeba chwalić, tak myślę!
    Pozdrawiam,
    Ula Wróbel.

    OdpowiedzUsuń